Hucisko Brodzkie – następny etap prac

8 lipca o godzinie 7:00 wyruszyliśmy na cmentarz w nieistniejącej już wsi Hucisko Brodzkie. Tym razem nie musieliśmy przedzierać się przez chaszcze, ponieważ odkryliśmy łatwiejszą drogę przez las. Na miejsce dotarliśmy w przeciągu 30 minut, obciążeni sprzętem potrzebnym do wykonywania prac: kosiarki, piła, grabie, sekatory itp.

Będąc na cmentarzu, mieliśmy okazję zobaczyć kapliczkę wybudowaną na placu po nieistniejącej cerkwi. Tego terenu dogląda pani Irena Zahorujko oraz jej mąż – pan Józef. 8 lipca dotarł także do nas senior rodu – pan Roman Lozowyj (76 lat). Opowiedział nam historię Huciska Brodzkiego. Wspominał bardzo piękną i bogatą wieś, w której nawet jabłka na drzewach były najdorodniejsze w całej okolicy. Bardzo miło mówił o tamtejszych Polakach, jako wspaniałych sąsiadach. Do dziś, co noc, śni mu się Hucisko oraz wesele polsko – ukraińskie, na którym bawiła się cała wieś. Mieliśmy okazję zobaczyć także ostatnią chatę, gdzie mieszkała rodzina pana Romana. Zabudowania te powstały w latach 50 – tych.

Wspomnienie tragedii w Hucisku wywołało u seniora rodu wielki smutek i żal oraz niezrozumienie, dlaczego do takiej tragedii doszło. Na stronie http://www.zbrodniawolynska.pl/swiadkowie-mowia/beru czytamy: Jan Michalewski (ur. w 1938 roku) 13 lutego 1944 roku miał sześć lat. Napad ukraiński zniszczył całkowicie jego wioskę Hucisko Brodzkie. Około południa, była to niedziela, zaczęła się ogromna strzelanina i zaczął się zamęt w naszym domu. Najpierw wsadzili mnie z tym kuzynem Jankiem do kufra, takiego zamykanego. A sami zaczęli podpierać takim dyszlem drzwi, że jak będą wyłamywać czy strzelać, to żeby nie wyważyli tych drzwi. […] Myśmy zaczęli krzyczeć w tym kufrze. Otwarli ten kufer i wtedy ktoś powiedział: „Bierzcie dzieci i uciekajcie”. I stryjenka wzięła mnie i swojego synka Janka pod pachę, pomogła nam wyjść z domu, i zaczęliśmy uciekać w stronę Wołoch, to była sąsiednia wioska, mieszana, polsko – ukraińska. Już czuć było zapach [spalenizny], już było słychać strzały, był okropny zamęt dookoła nas. I nas prowadzono takim wąwozem, zrobiła się nas grupa ludzi – około trzydziestu, czterdziestu osób – i tym wąwozem dotarliśmy do sąsiedniej wioski. I tam, pamiętam, rozścielono słomę. I pamiętam, jak wieczorem przywieźli ojca nieprzytomnego, zakrwawiony był po lewej stronie, i położyli ojca w rogu tego mieszkania na słomie. I ojciec tylko co około pół godziny jęczał: „Dobijcie mnie”. Mama płakała i zwilżała mu wargi. A myśmy z tym bratem stryjecznym Jankiem klęczeli i odmawiali pacierze. […] Chciałem zobaczyć brata Tadeusza, to było na drugi dzień po napadzie. Musiałem mocno płakać, że dziadek mówi: „To chodź, to ci pokażę”. I ten obraz mam w oczach bardzo wyraźny. Brat leżał na takim, na Kresach mówiło się: werecie, a to był koc w kratę. Dziadek odchylił koc i widziałem miejsce, gdzie pocisk wszedł w główkę powyżej policzka i tutaj [pokazuje skroń] był ślad, jakby ktoś nożykiem zaciął – tu gdzie pocisk wszedł. A drugiej strony nie chciał mi pokazać, odwinąć całkowicie tej drugiej strony. Tam ponoć główka była cała strzaskana. Po tych oględzinach zawinął ciało i włożył do takiej skrzynki. Pamiętam, zarzucił karabin, wziął tę skrzynkę pod pachę i poszedł na cmentarz pochować".

Sprzątanie cmentarza zakończyliśmy zamontowaniem biało – czerwonej flagi na pomniku Anny i Piotra Bąkowskich; złożeniem wiązanki w barwach narodowych; odpaleniem symbolicznego światełka oraz odśpiewaniem czterech zwrotek hymnu państwowego. Za rok przyjedziemy także do Huciska Brodzkiego i mamy nadzieję, że będziemy tam już często powracać.

Oceń ten artykuł
(0 głosów)